14 lutego 2014 roku dokładnie takich słów użył Jose Mourinho w stronę Arsene’a Wengera po swoim kolejnym zwycięstwie nad francuskim menedżerem. Od tego czasu minęło już siedem lat.
W życiu obu tych panów zmieniło się bardzo wiele, Wenger przeszedł na zasłużoną emeryturę, dokładając w ostatnich latach kariery w Arsenalu jeszcze trzy puchary Anglii, jednak pozostawił the Gunners bez grania we wtorkowe i środowe wieczory w Lidze Mistrzów, do której Arsenal nie potrafi się przedostać po dziś dzień.
Mourinho, oczywiście, swoją karierę dalej kontynuuje, jednak ostatnie parę lat to pasmo niepowodzeń dla Portugalczyka. Zwolniony z Chelsea, zwolniony z Manchesteru United, a teraz zwolniony z Tottenhamu. Miał oczywiście dobre momenty w United i Chelsea (tj. zdobyte trofea), jednak niedługo później zostawał bez pracy. Wymówki, zrzucanie winy na piłkarzy, sędziów czy cokolwiek innego to norma u Mourinho, jednak wszyscy już znają sztuczki (zarówno te boiskowe jak i pozaboiskowe) Jose i mało kto się na nie już nabiera. Wytrzymał w Tottenhamie bardzo krótko, nie osiągnął tu nic wybitnego, poza wprowadzaniem klubu do finału Pucharu Ligii, gdzie na podopiecznych jego następcy (Ryana Masona) czeka zespół Manchesteru City. Tottenham stracił masę punktów z pozycji tego prowadzącego w meczu, co tylko pokazuje że Spurs z Mourinho na ławce trenerskiej nie poczynili praktycznie żadnego postępu.
Największym wygranym tej całej passy nieszczęść Portugalczyka to jego konto bankowe, zarobił on już 93,5 miliona funtów na samych odprawach podczas całej swojej kariery, a sam Tottenham musiał mu wypłacić 30 mln.
Jakie są wnioski? Ano takie, że Mourinho z the Special One stał się właśnie tym „Specialist in failure”.
Autor tekstu: Opinie piłkarskie