Upadek z wysokiego konia boli bardziej niż z mniejszego. Można nabawić się większych urazów, albo większej ilości. Tak aktualnie wygląda kariera Krzysztofa Piątka, który stara się jeszcze osiodłać, chociaż średniego wierzchowca.
Nie tylko w Polsce, ale i w Europie śledzono to, co wyczyniał Piątek na Półwyspie Apenińskim. Najpierw Genoa, później Milan. Ile razy wystarczyło, by tylko dotknął piłkę i ta wpadła do bramki bezradnego rywala. Po pół roku we Włoszech chciano go w Anglii czy Hiszpanii, a ekstaza tą postacią odbiła się też w reprezentacji. W pierwszym spotkaniu w ramach eliminacji do Euro 2020, na obiekcie w Wiedniu cały stadion zaczął skandować jego nazwisko, gdy miał wejść na murawę. Jak się później okazało, wygraliśmy wyjazd do Austrii po jego bramce. To był sezon, w którym po prostu wpadało, co chciał.
Wszyscy żyliśmy informacjami, że Piątek mógłby stać się graczem Milanu. Tym bardziej że na wiosnę 2018 grał przy Kałuży na obiekcie Cracovii, a nagle miał być najdroższym Polakiem w historii, grając na słynnym San Siro. Historia, która wydawała się niemożliwa, stała się faktem. Zapłacone 35 milionów euro za Polaka to siódmy największych transfer Rossonerich w dziejach. Stolicę Lombardii owładnęła „Piątkomania” tak jak całe piłkarskie Włochy. Dużo ekspertów jednak ostrzegało, by dać mu jeszcze jeden sezon, żeby przekonać się, czy to nie jest „one season wonder”. Na nieszczęście dla samego Krzysztofa tak się faktycznie stało.
Zawodnik stał się zakładnikiem pierwszego swojego sezonu na zachodzie. W klasyfikacji generalnej wyprzedził samego Cristiano Ronaldo, ustępując tylko Quagliarelli i Zapacie. W 37 meczach Serie A pokonał bramkarzy rywali aż 22 razy. W późniejszych latach aż do dnia dzisiejszego nie strzelił w meczach ligowych tylu goli łącznie. Gdy do Mediolanu wrócił Zlatan Ibrahimović, jasnym stało się, że najprawdopodobniej to Polak opuści San Siro, byle tylko grać regularnie. Zgłosiła się po niego Hertha Berlin, a więc zespół marzący o sukcesach, a Piątek miał stać się postacią całego projektu. Znowu był najdroższy w historii, tym razem klubu ze stolicy Niemiec. Bundesliga nie okazała się jednak dla niego ziemią obiecaną.
Zagrał w ponad 50 meczach, w których strzelił 12 goli. Najlepszym okazał się pierwszy pełny sezon, w którym siedmiokrotnie rywale musieli wyjmować piłkę z siatki. Gdyby się tak zastanowić, to prawie dziesięć goli trzeciego napastnika reprezentacji w lidze jednej z najlepszych w Europie, to dobry wynik. I tu niestety wracamy do punktu wyjścia. Prawdopodobnie w momencie, w którym Piątek strzeliłby taką liczbę bramek w pierwszym zagranicznym sezonie, to znaleźliby się pewnie tacy, którzy chwaliliby go, ale niebywały start w Serie A zabrał mu spokój. Wielu oczekuje od niego dwucyfrowej liczby bramek, mimo iż to wydarzyło się jak dotąd tylko raz na tym poziomie.
Po wypożyczeniu do Fiorentiny przyszła pora na Salerno. Na południu Italii chcą drugi sezon z rzędu utrzymać się na poziomie Serie A. Mają ku temu podstawy gdy spojrzymy na ciekawe ruchy, w tym wypożyczenie Piątka, dla którego prawdopodobnie może to być ostatnia szansa na grę w tak zwanym „top pięć”. Jeżeli tego nie wykorzysta, to być może za rok, może dwa odejdzie do jakiegoś pucharowicza, ale klubu półki Kopenhagi, Dinama Zagrzeb czy Club Brugge. Z tym że to i tak życzeniowe myślenie, bo przykładowy Łukasz Teodorczyk gra w Serie B, co kilka lat temu byłoby wyśmiane po jego sezonie w Anderlechcie. To, co jest dużym problemem Piątka, to brak stabilizacji. Odkąd odszedł z Cracovii, aż pięć klubów odwiedził z większymi czy mniejszymi sukcesami. Ciągła zmiana zespołu, nowe pomysły kolejnych trenerów sprawiają, że ciężko o wejście w jakąkolwiek regularność. Może teraz, właśnie w Salernitanie już dziś pokaże się z dobrej strony, choć łatwo nie będzie. Wyjazd na obiekt Juventusu może być szansą, by pokazać się ponownie na poziomie Serie A. Miejmy nadzieję, że Krzysztof Piątek przypomni, dlaczego przez kilka miesięcy bez trudu jeździł na tak wysokim koniu.
Autor tekstu: Krystian Kwiecień