Euro 2020 miałoby wielkim świętem tureckiego futbolu, nawiązaniem do kadry z mundialu 2002 czy tej z Mistrzostw Europy 2008. Nie tylko świetna drużyna, która na prawie każdej pozycji miała nazwisko robiące wrażenie, ale także szkoleniowcem ponownie został Senol Gunes, czyli architekt sukcesu z turnieju w Korei i Japonii. Świetny początek eliminacji do przyszłorocznej imprezy dawał do zrozumienia, że naprawdę Turcja może zrobić szum na Euro 2020.
Historia pokazała, że żaden z argumentów nie pomógł im w jakimkolwiek sukcesie. Jeśli ktoś narzeka na reprezentację Polski, to wtedy mogą wychylić się Turcy i powiedzieć: „My zagraliśmy jeszcze gorzej”. Podopieczni Senola Gunesa strzelili jedną bramkę i to w ostatnim meczu, tracąc w trzy mecze aż 8 goli. Od tamtego czasu ta reprezentacja mająca świetnych piłkarzy, dobrego trenera i doświadczenie z dwóch turniejów kontynentalnych z rzędu, nie potrafi się otrząsnąć po letniej imprezie.
Wielu graczy na co dzień nie potrafi nawiązać do formy sprzed kilku miesięcy. Jak na razie zagrali trzy mecze. Zremisowali z Czarnogórą, wygrali z Gibraltarem i zostali zdeklasowani przez Holandię w Amsterdamie aż 1:6. I bez tej porażki z „Oranje”, zespół pokroju Czarnogóry powinien zostać po prostu ograny przez taką gromadę talentu i doświadczenia.
Sytuacja nie jest beznadziejna, ale dająca do myślenia. W momencie pisania tego tekstu Turcy prowadzą w najważniejszym meczu eliminacji z Norwegią. Jeśli wygrają ze Skandynawami, to będą mieli prostą drogę do baraży, bo w przeciwieństwie do drużyny Erlinga Haalanda, oba mecze z najgroźniejszą Holandią mają za sobą. Łotwa, Gibraltar i Czarnogóra to w najgorszym wypadku obowiązkowe 7 punktów. Nawet jeśli przegrają dzisiejszy mecz, to terminarz im sprzyja i muszą udowodnić czemu mieli być „Czarnym Koniem” ostatniego Euro.
Autor tekstu: Krystian Kwiecień