Paweł Jaroszyński: Debiut na takim stadionie się pamięta [WYWIAD]

Wywiad z wypożyczonym z Serie A do Ekstraklasy Pawłem Jaroszyńskim. Jak zareagował na upadek Chievo? Który piłkarz z ligi włoskiej robił z nim, co chciał? Czy Cracovia ma szansę na europejskie puchary?

Krystian Kwiecień: Jak według Pana na przestrzeni lat zmieniła się Ekstraklasa, ale i sama Cracovia? Trener Zieliński wspominał o bazie treningowej, która jest olbrzymim krokiem dla klubu.

Paweł Jaroszyński: Wyjeżdżając, nie widzę nic starego, że tak to ujmę. Tak naprawdę wszedłem w nowe otoczenie, nowy zespół. Niczego nam nie brakuje. Klub idzie do przodu i widać, że się rozwija. Z kolei liga zaskoczyła mnie pozytywnie. Wyjeżdżając, zagrałem tak naprawdę cztery sezony i można powiedzieć, że wchodziłem w tę naszą Ekstraklasę. Poziom uważam, poszedł w górę.

Ze wszystkich miast we Włoszech, w których Pan mieszkał (Genua, Werona, Pescara, Salerno red.), które poleciłby Pan jako idealne na wyjazd na weekend?

Szczerze mówiąc, to wszędzie, bez dwóch zdań. Jak miałbym wybrać jedno, to Salerno.

Jestem ciekaw jak Pan zareagował na zatrudnienie Paulo Sousy w Salernitanie?

Nie poznałem byłego selekcjonera osobiście. Nie miałem przyjemności trenować pod jego okiem. Znam sytuację,  jak to się mówi tylko z gazet. Tak więc jest mi to po prostu obojętne.

Co jest najlepszego w byciu piłkarzem Serie A? W Ekstraklasie jest łatwiej o rozgłos, jeśli ma się dobre liczby. Liga włoska to inny poziom, więc co jest najlepszego w byciu piłkarzem Serie A, tak na co dzień?

Słońce i treningi na trawiastych boiskach przez cały rok (śmiech). Oczywiście, to tak żartem, ale sama świadomość, że jest się na poziomie naprawdę topowym. Obcuje się z piłkarzami, którzy zagrali po dwieście, trzysta meczów w Serie A, gdzie część z nich to byli, lub aktualni reprezentanci Włoch i innych krajów, także można powiedzieć, że sama śmietanka. Sam fakt, że co tydzień gra się z zespołami europejskiej klasy, daje swego rodzaju spełnienie zawodowe, jeśli można to tak nazwać.

Podczas kilkuminutowego debiutu z Interem, czy w innym spotkaniu pomyślał Pan „okej, to jest Serie A, rzeczywiście inna piłka”?

W tym meczu z Interem wchodziłem przy 0:4. To była tylko taka zmiana na końcówkę. Oczywiście to świetne przeżycie zagrać na San Siro. Debiut na takim stadionie się pamięta, ale takie pełnoprawne spotkanie w lidze, to wyszedłem na Romę i to był chyba taki rzeczywisty pierwszy mecz, w trakcie którego naprawdę dobrze się czułem. Zremisowaliśmy wtedy 0:0. Uważam, że dobrze wypadłem i bardzo się z tego cieszę.

Wspominaliśmy już wielkie kluby. Który ze stadionów tych największych zespołów sprawił, że już w tunelu miał Pan „miękkie nogi”?

„Miękkie nogi” ma się zawsze przed meczem. To, że jest stres to chyba normalne, choć pewnie każdy zawodnik przeżywa to inaczej. Aczkolwiek wiadomo, jak się przyjeżdża na Stadio Olimpico, San Siro, czy do Turynu na Juventus, gdzie grały największe legendy światowej piłki, to faktycznie czuje się tę atmosferę i ciężar gatunkowy danego obiektu.

Antonio Di Natale, czy Francesco Totti nie byli Pana kolegami w szatni, ale w Chievo grał Pan z lokalną legendą Sergio Pellisserem. Dało się odczuć na co dzień, że na skalę klubu jest to ktoś wielki?

Jak ktoś mnie pyta o wzór kapitana, to zawsze mówię o nim. Był profesjonalny w tym, co robił, pomagał każdemu zawodnikowi w drużynie. Robił wszystko dla dobra klubu. Pomagał wprowadzać młodych zawodników, obcokrajowców. Niezależnie o rywala dawał z siebie wszystko i na pewno jest to wzór do naśladowania. Jeśli chodzi o bycie kapitanem, miał też niezwykłą charyzmę. A co do Tottiego, to bardzo żałuje, bo przyszedłem kilka miesięcy po zakończeniu jego kariery.

Jeśli chodzi o Chievo, to jak Pan zareagował na całą historię związaną z upadkiem klubu?

Jest mi na pewno przykro, bo to kawał historii. Wiele lat na poziomie Serie A. Dla włoskiej piłki jest to trudne, że taki klub upada.

Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *