Mołdawia – Polska. Dramat w trzech aktach

Emocje powoli zaczynają opadać. Od kompromitującej porażki biało-czerwonych z reprezentacją Mołdawii minęły dwadzieściacztery godziny. Przez ten czas na polskich piłkarzy, Fernando Santosa i jego sztab oraz na Polski Związek Piłki Nożnej wylała się fala hejtu. Czy zasłużenie? Oczywiście. Czy dla dobra polskiej piłki musimy puścić wydarzenia z Kiszyniowa w niepamięć? Być może. Jednak w tej całej degrengoladzie, jaką jest nasza reprezentacja, nie możemy akceptować zachowania, jakie miało miejsce tuż po końcowym gwizdku sędziego. Oczywiście piłkarze nie są zobligowani do udzielenia wywiadu czy podziękowania kibicom za doping. Wszak trzeba pamiętać, że gra z orzełkiem na piersi to nie tylko przywilej, ale również obowiązek interakcji z jej kibicami. Czy to bezpośredni, czy poprzez media. Na wrześniowym zgrupowaniu kontynuacji tego filmu nie chcemy oglądać. Wystarczy nam seans pod tytułem Mołdawia – Polska dramat w trzech aktach.

AKT 1: PRZED MECZEM

171. miejsce w rankingu FIFA, najlepszy piłkarz reprezentacji gra w lidze greckiej, a w ostatnich dwóch eliminacjach do Mistrzostw Europy 2020 oraz Mistrzostw Świata 2022 tylko jedno zwycięstwo przeciwko Andorze. Wydawało się, że jest to mecz, którego przegrać się nie da. Niestety nasze orły kolejny już raz pokazały nam, że niemożliwe dla nich nie istnieje. Jednak nie w tym dobrym sensie tego stwierdzenia. Niesieni zwycięstwem nad Niemcami 1-0 byliśmy przed wyjazdem do stolicy Mołdawii pewni siebie. Wierzyliśmy, że w tym meczu, zobaczymy odmienny styl od tego, który w drugiej połowie towarzyskiego meczu powodował, że nasze oczy krwawiły. Okazja do tego była idealna.

Były reprezentant Mołdawi Alexandru Suvorov przed meczem powiedział: „Tak naprawdę nasza liga to amatorka”. Więc teoretycznie nie było czego się bać. W końcu nawet nasza rodzima Ekstraklasa nie ma tak drastycznie złej opinii, jak liga mołdawska, a w kadrze Fernando Santosa piłkarzy z Ekstraklasy można policzyć na palcach jednej ręki. Reszta kadrowiczów to przecież solidny, a w niektórych przypadkach najwyższy europejski poziom.

3-0, 4-0, może nawet 6-0 pokonamy mołdawian. Brzmiały głosy byłych reprezentantów czy ekspertów przed meczem. Z jednej strony tego powinniśmy oczekiwać od naszej kadry w starciu z taką reprezentacją jak Mołdawia. Przecież nawet Bułgaria potrafi ograć 5-0 tę reprezentację, a z całym szacunkiem dla Bułgarów, ale dysponujemy o wiele wyższym potencjałem i umiejętnościami. „To zależy tylko od nas, jak ten mecz będzie przebiegać. Wiadomo, im szybciej wybijemy piłkarzom Mołdawii z głowy myśli o jakimkolwiek pozytywnym dla nich wyniku, tym lepiej” – powiedział przed meczem Lewandowski.

Jak powiedział nasz kapitan, tak było. Przynajmniej przez pierwsze czterdzieścipięć minut. A portugalski szkoleniowiec przed meczem ostrzegał: „Musimy spojrzeć na drużynę Mołdawii z takim samym szacunkiem, jak na Niemcy” – mówił Santos. „Jeżeli nie będziemy mieli tej koncentracji, podejścia, jeżeli tego nie przeniesiemy na mecz z Mołdawią, to czekają nas problemy” – kontynuował nasz selekcjoner.

Mimo że 68-letni szkoleniowiec uczulał naszych piłkarzy, kibiców i ekspertów to każdy bez wyjątku najzwyczajniej w świecie po prostu zlekceważył naszych rywali. Wylał się z nas potok próżności. Pewnego rodzaju chełpliwość. Postawiliśmy przed sobą Mołdawię, aby popisać się swoją próżnością, wylać na nich nasze kompleksy, żeby poczuć się dowartościowani i wielcy. Przez trzy kwadranse meczu konsekwencji tego zachowania nie było. Prawdziwy dramat zaczął się wraz z gwizdkiem słowackiego arbitra, który rozpoczął drugą połowę meczu, o którym najchętniej byśmy zapomnieli.

AKT 2: DRUGA POŁOWA

Rozdwojenie jaźni, czyli zaburzenie charakteryzujące się obecnością co najmniej dwóch różniących się od siebie osobowości w ciele jednego człowieka. W tym wypadku w reprezentacji Polski. Gdyby nasza kadra była pacjentem, to taką diagnozę wystawiłby lekarz, leczący biało-czerwonych. Po pierwszej nawet udanej połowie w wykonaniu podopiecznych Santosa można było się lekko uśmiechnąć i powiedzieć jest przyzwoicie. Gramy z Mołdawią, wygrywamy 2:0, prowadzimy grę, dyktujemy własne tempo, ogólnie jest dobrze. Nic bardziej złudnego. W przerwie zlekceważyliśmy rywali i zostaliśmy ukarani.

Trzy minuty po wznowieniu gry otrzymujemy pierwszy cios. Ion Nicolaescu strzela nam bramkę. Po niej jesteśmy lekko zamroczeni, ale wciąż trzymamy się na nogach. Z upływem czasu nasi rywale wyglądają na naszym tle o klasę lepiej. My nie wykorzystujemy stuprocentowej okazji i nie trafiamy na pustą bramkę. Przychodzi drugi cios, ponownie Nicolaescu zdobywa bramkę, a nasza drużyna pada na deski ringu i jest liczona przez sędziego. Ostateczne uderzenie wyprowadza Vladyslav Baboglo, który golem w 85 minucie nokautuję biało-czerwonych i ustala wynik meczu na 2-3.

Jak można przegrać wygrany mecz? Widać, że można i to bardzo łatwo. Na taką właśnie wyglądała gra Mołdawii w drugiej części spotkania. Nic spektakularnego. Wyższy pressing, doskok do przeciwnika, skuteczne kontry i dokładne podania. Jednak wystarczyło to, aby na cztery próby trzykrotnie pokonać Wojciech Szczęsnego. Wynik meczu przyjęto w naszym kraju z pewną dozą śmiechu. Tak samo można było zareagować na wypowiedź Jana Bednarka po meczu. „Uważam, że chcieliśmy zagrać drugą połowę na stojąco. Myśleliśmy, że ten mecz dogra się sam do końca, zostało 45 minut i jedziemy na wakacje” – powiedział nasz obrońca. Pewnie jak wielu kibiców oraz ekspertów nie kupuję takiego tłumaczenia. Wiadomo było, że to ostatni mecz w sezonie przed wylotem na wakacje, ale skoro jesteś w pracy to myśl o pracy. W tym przypadku o meczu i o tym, jak go wygrać, a nie o tym, jakiego koloru drinka wypije jako pierwszego przy hotelowym basenie.

AKT 3: PO MECZU

Doszliśmy do momentu, który rozwścieczył kibiców najbardziej. Sam przegrany mecz po kilku dniach by zrozumieli, ale takiego zachowania, jakim wykazali się reprezentanci Polski nonszalancją i ignorancją, polscy kibice nie będą tolerować. Zaczęło się od tego, że cała reprezentacja jak jeden mąż, na czele z kapitanem Robertem Lewandowskim szybko uciekła do szatni. Bez słów wyjaśnienia, bez podziękowań w stronę kibiców, którzy przejechali ponad tysiąc kilometrów, aby ich dopingować. Żeby było jasne, to nie kibice są dla piłkarzy, ale piłkarze dla kibiców. Bez nich nie mieliby pracy. Warto, żeby o tym pamiętali.

Lewandowski na pytania dziennikarzy odpowiedzi udzielił dopiero w strefie mieszanej, gdy kierował się w stronę autokaru. Jego odpowiedzi nie różniły się od tego, co mówili Zieliński i Bednarek. „Patrząc na przebieg pierwszej połowy, to, jak prowadziliśmy grę, jak strzeliliśmy dwa gole, to mówiąc szczerze, nie wiem, jak skomentować ostateczny wynik” – mówił kapitan naszej kadry. W pewnym momencie jego wypowiedź przerwał kibic, który w stronę polskiego napastnika rzucił hasłem „Lewy, zmień trenera!”. Gwiazda FC barcelony jedynie rzuciła wymownę spojrzenie w kierunku fana po czym, wrócił do odpowiadania na pytania. Zaistniała sytuacja pokazuję jednak, że niektórzy kibice wciąż wypominają mu sytuację z czasów, gdy selekjconerem kadry był Jerzy Brzęczek.

Atmosfera wokół reprezentacji jest gęsta. Długo się jeszcze nie poprawi. Nawet zdobycie 6 punktów w dwóch następnych meczach eliminacyjnych tego nie zmieni. Fernando Santos i jego podopieczni na odzyskanie zaufania wśród fanów będą musieli ciężko pracować, a do ewentualnych zwycięstw dołożyć również lepszy styl. W końcu po to zatrudniony został portugalczyk. Jednak w głowach wielu zrodziło się pytanie. Czy zwolnienie Czesława Michniewicza było błędęm? Na tą odpowiedź przyjdzie nam poczekać kilka miesięcy. Aczkolwiek wynik 1/8 finału Mistrzostw Świata będzie ciężki do przebicia.

Wojciech Mazurek

Wyznaje zasadę, że każdy moment jest dobry, aby porozmawiać o piłce. Gdy nie śledzę akurat włoskiej piłki i Interu, na czoło peletonu wysuwa się królowa motorsportu, czyli F1. Poza tym jestem miłośnikiem wszystkiego co włoskie. Od kuchnii przez historię po architekturę i styl życia. No może poza Ferrari i ich Grande Strategią. :)

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments