Jak Źrebaki uczą się chodzić, czyli co polskie miasta i kluby mogą poprawić

Młode konie niedługo po urodzeniu samodzielnie potrafią się poruszać bez pomocy matki. Czasem to trwa kilka minut, czasem do kilku godzin. Zwykle są to nieporadne pierwsze kroki, ale dość szybko łapią równowagę i idą przed siebie. Borussia Mönchengladbach, której przydomek to właśnie „Źrebaki” może i nie zaczęła sezonu ligowego zbyt dobrze. Porażki z RB Lipsk, Bayernem czy Bayerem można było kalkulować, ale remisy z Darmstadt, Augsburgiem czy wyjazdowa przegrana w derbach z Kolonią już przynoszą mniej chluby. W ostatnim czasie również stracili ważne postacie jak Marcus Thuram, Yan Sommer, Rami Bensebaini, Jonas Hoffman czy Lars Stindl. Nie będzie zatem zaskoczeniem, jeśli Borussia zakończy w niższych rejonach tabeli, bo zastępstwa za wyżej wymienionych nie są zbyt mocne. To jakiego rodzaju poruszanie się powinny uczyć się polskie kluby i miasta od nich, to relacji z kibicami.

Przez miesiąc pobytu w Mönchengladbach mogłem zauważyć lokalną więź z klubem. To, że będą graffiti, naklejki na słupach czy jakieś bohomazy z napisem „Die Fohlen” lub „Borussia” było do przewidzenia. Jednak są rzeczy, które wyróżniają to miejsce. W samym centrum jest pub, na którego budynku widnieje wizerunek kochanego przez całe miasto Guntera Netzera. W latach 70. tych był jednym z liderów drużyny, która odnosiła wtedy największe sukcesy w historii Borussii. W ramach dygresji dopowiem, że poznałem człowieka, który sprzedaje na miejscu koszulki piłkarskie. Wszystko, co wpadnie w jego ręce trafia do jego sklepu na sprzedaż jeśli oczywiście jest w odpowiednim stanie. Powiedział mi, że ma koszulkę Guntera Netzera podpisaną przez samego zawodnika. To jedyna z serii koszulek, której nie można od niego kupić, choć dostawał propozycję w okolicach siedmiu tysięcy euro. Nawet autograf, który można zauważyć za kasą, dostał od samego Ronaldinho w 2007 roku, po meczu ze Stuttgartem w Champions League ceni niżej.

Wracając do pubu z Alter Marktu, to samo jego wnętrze ma w sobie klimat bardziej brytyjski. Pełno szalików, zdjęć czy podpisanych koszulek przez różne pokolenia zawodników „Źrebaków”. Mój znajomy, który mieszka tam, na co dzień opowiadał mi, że w dzień meczowy lokal jest pełny i czasem ciężej się dostać na niego niż na stadion. W końcu na mecz masz szansę kupić bilet, a w takim pubie kto pierwszy ten lepszy. Spod samego lokalu można również poczekać na autobus, który przewozi kibiców pod sam stadion.

Alter Markt, który jest sercem miasta, ma w sobie kilka znaków związanych z klubem. I to dosłownie. W różnym punktach można znaleźć tablice informacyjne w języku niemieckim i angielskim na temat tego co działo się w danym miejscu, a było jednocześnie związane z Borussią. Przykładowo około dwóch minuty spacerem od wspomnianego wcześniej pubu jest kościół, obok którego zawodnicy „Die Fohlen” świętują największe sukcesy, jak różnego rodzaju trofea. Idąc z kolei w dół, alejkami, które są pełne sklepów trafimy do Minto, czyli galerii handlowej. Tam również można trafić na sklep Borussii, który codziennie budzi zainteresowanie kibiców.

Przez ostatnie kilka lat byłem w różnych częściach i miastach Polski. Od Gdańska po Zakopane i od Legnicy po Lublin. Jednak w naprawdę nielicznych miejscach czuć było taką więź z klubem, jak ma to miejsce z Mönchengladbach. Nie twierdzę, że każde z miast poznałem wzdłuż i wszerz, ale brakuje mi większego lokalnego patriotyzmu w miastach, gdzie rządzi jeden klub. Będąc w Zabrzu, poczułem siłę, jaką na miejscowych oddziałowuje Górnik i to pomimo faktu bliskiego dojazdu do odwiecznych rywali z Chorzowa czy Katowic. Mam w pamięci zdewastowany mural Włodzimierza Smolarka w Łodzi, ale jednak jest to miasto dwóch dużych klubów. Nie będę bronił patologii, jak niszczenie mienia, zresztą Widzew i ŁKS są mi obojętne. Chodzi mi jednak o sam fakt, jak nie wiele dzieje się w miastach jednego zespołu. Brakuje mi osobiście graffiti, murali, czy właśnie takiej kreatywności jak postawienie znaków w centrum. Istnieją takowe dopiero bliżej danego stadionu. Oczywiście są jakieś pierwsze kroki jak autobus na stadion Rakowa, czy tramwaje na obiekt Śląska. Jednak na większą skalę brakuje mi takiej tożsamości klubu z miastem, a w tym „Źrebaki” poruszają się fantastycznie pomimo ciężkiego jak na razie sezonu Bundesligi. Faktem jest to, że obecny sezon Ekstraklasy zaczął się obiecująco jeśli chodzi o fanów na stadionach. Zagłębie Lubin czy Śląsk Wrocław zaczynają bić własne rekordy frekwencyjne. Widzew z kolei przyzwyczaił do pełnych trybun jeszcze w czasach przed powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ja jednak mówię o tych mniejszych miastach i zespołach, które mają problem, by zapełnić swój stadion. Mam nadzieję, że taka relacja miasta z klubem, a dzięki temu większe zainteresowanie kibiców, pokazuje czasem niektórym klubom drogę, na którą warto wejść.

Autor: Krystian Kwiecień

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments