Miłość platoniczna, czyli dlaczego Wisła nie awansuje z trenerem Sobolewskim.

Biała Gwiazda od dłuższego czasu stara się być coraz lepsza i stabilniejsza. Modernizacja stadionu pod Igrzyska Europejskie, nowo otwarty sklep, inwestowanie w młodzież, walka o nowy ośrodek treningowy czy przywrócenie zespołu rezerw po trzech latach. Jarosław Królewski zaufał temu projektowi, któremu pieczę ma sprawować Radosław Sobolewski. Każdy z wymienionych wyżej ruchów wydaje się logiczny. Zawsze chwalimy te projekty stawiające fundamenty, które zaprocentują w przyszłości. Jednak ciężko wyjść z przekonania, że akurat trener Sobolewski przestał być tym racjonalnym ruchem.

Postawienie na ławce trenerskiej człowieka tak kochanego przez kibiców i zaangażowanego w klub może przynieść różny efekt. Mowa o silnym charakterze, który jest świadomy znaczenia barw, historii i tego, czego oczekują ludzie przychodzący na stadion. Jednak w tej konkretnej sytuacji obróciło się to przeciwko niemu. Najwidoczniej czasem brakuje dystansu do pewnych spraw. Nieraz zbyt mocne chęci mogą przeszkodzić człowiekowi, któremu tak zależy na dobru ogółu. Od czasów Roberta Maaskanta Radosław Sobolewski ma najlepszą średnią punktową, nawet jeśli pod uwagę weźmiemy kilka nazwisk pracujących przy Reymonta dłużej niż aktualny trener. Trzeba jednak mieć na uwadze, że jest to średnia zdobyta przez ponad rok nie na poziomie Ekstraklasy, a 1 ligi.

Na dodatek jak na razie pokazuje historia jego kadencji w Wiśle, jest to trener, który nie dźwiga przede wszystkim dwóch rzeczy. Po pierwsze presji, po drugie kryzysów. Nawet teraz można zastosować przykład z ostatnich tygodni. Po raz pierwszy od ponad miesiąca Biała Gwiazda miała mecz wyjazdowy. Przegrali ze słabym w tym sezonie Podbeskidziem 1:2. Można było przecież powiedzieć, że mecz inaczej przebiegał po czerwonej kartce Kacpra Dudy. Poza tym takie wpadki czasem się zdarzają i należy je kalkulować oraz nie zwracać na nie większej uwagi. Jednak w ostatni weekend podopieczni Sobolewskiego dali wszystkim do zrozumienia, że to nie koniecznie był przypadek. Bezbramkowy remis z Zagłębiem Sosnowiec, które słabo rozpoczęło sezon i zajmuje miejsce w strefie spadkowej, można byłoby przeżyć, gdyby była walka przez cały mecz, albo rywal naprawdę dobrze się bronił. Obraz był zgoła inny. Goście faktycznie bronili się, kilkukrotnie Mateusz Kos ratował swoich kolegów, ale nie mogę wyjść z przekonania, że to był właśnie mecz na remis. Joel Valencia mógł jeszcze w pierwszej połowie pokonać Alvaro Ratona i mimo posiadania piłki i kilku sytuacji, to Zagłębie mogło wyjść na prowadzenie. Ktoś oczywiście może przywołać faul pod koniec pierwszej połowy, gdy przed polem karnym starł się Machała z Sobczakiem. Dla wielu defensor gości powinien wylecieć z boiska. Tak się nie stało, a gospodarze przecież i tak mieli przed sobą całą drugą połowę.

Podobnie rzecz się miała w ubiegłym sezonie, gdy do ostatniej chwili Wisła mogła awansować. Straty punktów w meczach z bezpośrednimi rywalami o awans to jedno, ale właśnie, gdy wszystko było podane na tacy, by awansować bezpośrednio do Ekstraklasy, to właśnie zespół z Sosnowca w maju pogrzebał te nadzieje, które ostatecznie się nie ziściły. Doceniam próby walki o stabilność na wielu polach w wykonaniu Jarosława Królewskiego. Jest to coś, o co warto i należy pielęgnować, bo tego przy Reymonta nie było dawno. Szkoda tylko, że to trener Sobolewski stał się tym, w którego tak bardzo wierzy prezes.

Autor tekstu: Krystian Kwiecień

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments